Zauważyliście tę dziwną zależność? Te najchętniej kupowane zapachy stają się nagle przedmiotem krytyki zapachowych "specjalistów" (cudzysłów użyty celowo). Dziwne to zjawisko, bo z punktu widzenia KAŻDEGO producenta zapachów, jest jego możliwie największa sprzedaż. Wszak produkcja perfum ma się nijak do filantropii. Wystarczy przestudiować rankingi popularności, a potem przelecieć po perfumowych forach, żeby odkryć, że te najlepiej się sprzedające perfumy są na nich miażdżone, a śmierdziuchy okupujące najniższe półki, wielokrotnie przeceniane i pokryte grubą warstwą kurzu zbierają same "ochy" i "achy", a ich sprzedaż nie potrafi przebić sprzedaży maści na hemoroidy...
Zastanawiam się, czy taka postawa jest wynikiem jakiejś frustracji, czy innych czynników, o których nie wiem. Na przykład demonstracji okaleczonego i dziwnie pojętego indywidualizmu.
Nie macie pojęcia, jak ucieszyła mnie książka L. Turina Perfumes: The A-Z Guide, który swoimi, często bardzo brutalnymi opiniami na temat wychwalanymi pod niebiosa zapachami. Ucieszyła, mimo, że pojechał także po moich ulubieńcach, ale potrafię gościa zrozumieć, bo jego akurat mogę nazwać znawcą w odróżnieniu od "forumowych mądrali"
Owszem, mój nos jest najlepszym sędzią i czytanie tej lektury nie umniejszyło mojej miłości do zjechanego Fahrenheita, ale od tego czasu patrzę na niego bardziej krytycznie. Za to ucieszyło mnie to, że miażdżony, celebrycki "I Am King" którego bardzo lubię, dostał dużo lepsze oceny od wielu wychwalanych pod niebiosa klasyków.
No to zapraszam o dyskusji...